W poprzednim wpisie, “Za ile sprzedasz mi swoją godzinę?”, przeanalizowaliśmy sytuację, w której obca osoba oferuje nam określoną zapłatę za wykonanie jednej z dwóch odmiennych czynności. Ta modelowa okoliczność była dla nas punktem wyjścia dla uzasadnienia tezy – “Im więcej złotówek posiadasz, tym mniej czasu chcesz poświęcić na uzyskanie kolejnej.” Wszystkich, którzy są tutaj po raz pierwszy, zachęcam do zapoznania się z poprzednim wpisem, pierwszym rozdziałem serii “Czas czyli zasób nadrzędny każdego z nas.”
Miałem ostatnio rozmowę, która szczerze mnie rozbawiła. Znajomy pracujący na stanowisku “Head of sth”, zarabiający powyżej 10 000 pln “na rękę” opowiedział mi swoją traumę związaną z jego “rozdziewiczeniem” w kwestii delegacji czynności sprzątania mieszkania do osoby trzeciej. Okazało się, że był przy tym do tego stopnia wytrącony ze swojej strefy komfortu, że praktycznie zdążył posprzątać mieszkanie na przyjście pani sprzątającej.
Pod wpływem tej anegdoty przypomniała mi się inna sytuacja, sprzed 6 lat, z moimi kolegami ze studiów w rolach głównych. Było to chwilę po tym jak jeden z nich przetransferował się z wielkiej czwórki na bardzo dobrze płatne stanowisko w innej międzynarodowej korporacji. Drugi również pracował i zarabiał bardzo godne jak na swój wiek i czasy pieniądze.
Spotkanie miało charakter stricte dionizyjski. Po kilku godzinach biesiady, pomiędzy moimi towarzyszami doszło do lekkiej niesnaski w kwestii, mówiąc bezpardonowo, burdelu, który panował w wynajmowanym przez nich mieszkaniu. Wcieliłem się wtedy w rolę rozjemcy, tłumacząc im, że jest to kwestia rozwiązywalna w bardzo prosty sposób, w szczególności przez osoby, które “zusammen do kupy” zarabiały na ten moment pewnie około 10 000 pln na rękę.
Mówię – pani sprzątająca, koszt usługi sprzątania dwupokojowego mieszkania 60-100 PLN (Poznań, rok 2013) .
Plan częściowo wypalił, rozejm pomiędzy moimi współbiesiadnikami nastał. Nie przewidziałem jednak sytuacji, w której przyjmie on formę sojuszu, w którym wspólnie obrzucają mnie inwektywami takimi jak: burżuj, domorosły arystokrata, bogacz pitolony i kilka innych, których normy przyzwoitości nie pozwalają umieścić na blogu.
Z tego co mi wiadomo jeden z nich mimo nieprawdopodobnie korzystnej sytuacji materialnej, wciąż nie korzysta z usług pani sprzątającej.
Napisz proszę w komentarzu, od jakich miesięcznych zarobków uważasz przekazanie sprzątania do zaufanej osoby trzeciej jako właściwe?
Dlaczego o tym Wam opowiadam?
Pod koniec ubiegłego stulecia, amerykański ekonomista, noblista Richard Thaler wprowadził pojęcie księgowania umysłowego (mental accounting).
Księgowanie umysłowe to psychologiczny mechanizm odpowiedzialny za nieracjonalność traktowania pieniędzy. Konsument podświadomie, według własnych wartości, tworzy pewne rachunki umysłowe, rodzaje schematów pamięciowych, które służą mu do oceny kosztów i korzyści wynikających z konsumpcji. Dlatego, w zależności od pochodzenia oraz momentu dostępności, pieniądze są przez konsumenta “księgowane” na różne “rachunki”. Chip Heat w 1995 roku, rozwijając pojęcie księgowania umysłowego, określił tę czynność jako budżetowanie umysłowe. Co ciekawe, pisząc ten wpis dochodzę do wniosku, że wspomniany badacz to najprawdopodobniej autor bestsellera – “Made to stick”, który jest na mojej liście książek do przeczytania. Taka dygresja.
Wróćmy do meritum. Wydaje Ci się, że 100 pln jest zawsze równe 100 pln? Nic bardziej mylnego. Przypomnij sobie sytuację z okresu studiów, albo jakiegokolwiek innego rozdziału młodości, kiedy ślepy traf sprawił, że wpadła Ci dodatkowa stówka lub dwie. Na potrzeby przykładu załóżmy, że rodzice odwiedzili Cię w akademiku i ojciec sypnął groszem.
Ktokolwiek z Was te pieniądze zatrzymał na “gorsze czasy?” Poszedł do banku i wpłacił na konto oszczędnościowe? Zainwestował w fundusz emerytalny?
Ta jasne.
Jak tylko rodzice wyjechali większość z nas uskutecznienia tego dnia lub przez kilka kolejnych, tzw “Tango Milonga”, nieracjonalny shopping lub po prostu poszła wreszcie zjeść coś ciepłego, aż do wyczerpania niespodziewanej nadwyżki zasobów.
A teraz sobie wyobraźcie, że musieliście w pocie czoła na te pieniądze zapracować. Czy scenariusz ich spożytkowania zawsze jest ten sam?
Szczerze wątpię.
Thaler udowodnił, że konsumenci w odmienny sposób “księgują” niespodziewane benefity takie jak niezapowiedziane premie, bonusy, darowizny, wygrane hazardowe czy loteryjne, jako pieniądze zarobione bez wysiłku. Z tego powodu jesteśmy bardziej skłonni zaryzykować ich stratę. Staropolskie “łatwo przyszło, łatwo poszło”, okazuje się być bardzo proroczym powiedzeniem dla ekonomii behawioralnej. Z drugiej strony środki, które umieszczamy na funduszach emerytalnych lub jakiejkolwiek innej lokacie mającej na celu zabezpieczyć naszą przyszłość traktujemy ze specjalną troską przez co jesteśmy w najmniejszym stopniu skorzy do ich wydawania.
Wracając do przykładu z początku tego wpisu, pensje moich kolegów nie były wygranymi loteryjnymi, nie przyszły im łatwo, obaj na nie ciężko codziennie pracowali. Tak naprawdę byli wtedy na początku swoich karier zawodowych. Możemy przypuszczać, że masa “ogólnie przyjętych potrzeb konsumpcyjnych” wciąż nie była przez nich zaspokojona (samochód, dobry zegarek, fajne ciuchy, własne mieszkanie, wymarzone wakacje etc.), dlatego wydatek w postaci pani sprzątającej, jakkolwiek racjonalny by nie był, wydawał im się absurdalną ekstrawagancją i zbytkiem.
Co w takim razie się stanie, kiedy skorzystamy ze sztuczki z poprzedniego wpisu i zamiast fiducjarnej złotówki przyjmiemy za walutę nasz czas wolny? Czy do rozporządzania naszym czasem wolnym, podobnie jak pieniędzmi, również czasem stosujemy mentalne księgowanie?
Na to pytanie odpowiem w kolejnym odcinku serii “Czas czyli zasób nadrzędny każdego z nas.” W międzyczasie zapraszam do zapisania się do newslettera, w ramach którego otrzymasz przedpremierowo dostęp do analizy “Czy w 2019 roku przepłacę za swoje M.”
Z góry dziękuję za zaufanie.
Pozdrawiam
DP
Ja jestem z tych dziwnych ale wygrane, otrzymane, znalezione, ukradzione (zagalopowalam :p) pieniądze traktuję tak samo. Już od dziecka znaczną część kieszonkowego odkładałam do skarbonki albo do konta oszczędnościowego dla dzieci w szkole funkconowała taka możliwość. Jakąś mam taką z natury oszczędność a osoby do sprzątania nie zatrudniłabym dlatego, że lubię to zrobić sama i po swojemu. Czase wręcz potrzebuję w domu artystycznego nieładu. Nie uwazam, że zatrudniają kogoś osoby które nie wiadomo ile zarabiają tylko bardziej te które nie mają na to czasu a mogą sobie pozwolić.
Gratuluję wrodzonej inteligencji finansowej oraz gospodarności! 🙂
20 tys na /m by wynająć sprzątaczkę
Krótko, zwięźle i na temat :)!
Dlaczego akurat ta kwota, a nie 15 albo 10 tysięcy na miesiąc?
Mam wrodzony brak zaufania plus potrzebę prywatności (nie chciałbym żeby ktoś obcy mi grzebał po szafach). Jednak odkładając to na bok, zatrudniłbym sprzątaczkę (albo inaczej – zapłaciłbym za magiczne posprzątanie bez ludzkiej ingerencji) już przy 8k zarobku na dwuosobową rodzinę czyli w obecnej sytuacji.