Dlaczego czas to pieniądz?

W poprzednim wpisie, “Czy sto złotych to zawsze sto złotych?”, pochyliliśmy się nad zjawiskiem mentalnego budżetowania, które może wywołać podświadomą,  rygorystyczną kategoryzację naszych wydatków, prowadzącą do nieracjonalnych decyzji konsumpcyjnych. Wszystkich, którzy są na moim blogu po raz pierwszy, zachęcam do zapoznania się z wcześniejszymi odcinkami serii “Czas jako zasób nadrzędny dla każdego z nas.” Tymczasem oddaję w Wasze ręce rozdział trzeci „Dlaczego czas to pieniądz?”.

Wydaje mi się, że niemożliwym jest nie znać powiedzenia “czas to pieniądz.” Jest to ponoć cytat wybitnego wynalazcy, polimaty, Ojca Założyciela, prezydenta Stanów Zjednoczonych – Benjamina Franklina. Celowo napisałem “ponoć”, gdyż ciężko mi uwierzyć, żeby na przestrzeni kilku tysięcy lat od czasów imperium Bizantyjskiego, w którym narodziła się idea lichwy, przez Marcusa Liciniusa Crassusa, poplecznika Cezara, najbogatszego człowieka w historii, a skończywszy na florenckich bankierach z przełomu XIV i XV wieku, nikt nigdy na to nie wpadł. No, ale może tak było i faktycznie musieliśmy jako cywilizacja poczekać do 1748 roku i pierwszego wydania “Advice to young tradesman”, żeby Ben nas oświecił.

No dobrze, ale co właściwie oznacza “czas to pieniądz”? Pozwolę sobie zapoznać Was z moją własną interpretacją tego truizmu.

Photo by Fabian Albert on Unsplash

W ujęciu ekonomicznym wartość czasu możemy określić jako koszt alternatywny, którego miarą jest nasza płaca. Faktem jest, że zarobki każdego z nas są ograniczone, możemy jednak je powiększyć wykonując dodatkową pracę – podejmując nadgodziny, znajdując dodatkowy etat lub też otwierając własny biznes na boku. Z moich obserwacji wynika, że większość z nas nie zastanawia się nad wartością czasu do tego stopnia, aby wycenić jednoznacznie wartość godziny swojego czasu. Jest to rezultat całkowitego braku edukacji w tym obszarze zarówno w szkołach elementarnych, jak i średnich.

Aby móc zacząć sobie wizualizować kwestie wartości czasu, musimy być świadomi prostej zasady. Podaż czasu jest stała. W  ujęciu jednego dnia każdy z nas dysponuje takim samym, 24-godzinnym, codziennie odnawialnym zasobem czasu, który możemy podzielić na trzy główne kategorie:

Sen

Czas przeznaczony na pracę – “P”

Pozostały czas – “O”

P + O = 24h – Sen

Znacząca większość z nas żyje według ogólnie przyjętej normy związanej z podziałem tygodnia na dni pracujące (poniedziałek – piątek) oraz dni wolne od pracy (sobota, niedziela oraz święta).

Photo by Daria Nepriakhina on Unsplash

Załóżmy więc na potrzeby przykładu, że miesiąc ma 30 dni. Średnio wypada w nim 8 dni weekendowych i jedno święto wolne od pracy. W te dni, cały dostępny czas, poza ośmiogodzinnym snem, możemy kategoryzować jako wolny. W pozostałe 21 dni w miesiącu pracujemy 8 godzin. Dodatkowo przyjmijmy, że średnio tracimy 1 godzinę dziennie na dojazdy, pozostaje nam 7 godzin na inne czynności.

W skali miesiąca dysponujemy więc 144 godzinami weekendowo-świątecznymi oraz 147 godzinami w dni robocze. Dla uproszczenia możemy przyjąć, że podczas obu typów dni jest to bardzo zbliżona ilość.

Z powyższych wyliczeń wynika ciekawa zależność. Jako że czas jest nieprzechowywalny, a co za tym idzie nie da się go zaoszczędzić, odgórnie narzucony na nas porządek społeczny warunkuje, że przeciętny obywatel musi w 30% dni (dni wolne od pracy) wydać połowę swojego czasu wolnego, jednocześnie mając taką samą jego ilość do rozdysponowania w przeszło dwukrotnie większej ilości dni pracujących.

Jeżeli w zgodzie z naszym tytułowym powiedzeniem, przyjmiemy za walutę czas, to w myśl teorii Księgowania Umysłowego, przedstawionej w poprzednim wpisie, można postawić hipotezę, że konsument mając w weekendy nadwyżkę czasu wolnego względem normy (dni pracujących), powinien być bardziej skory do trwonienia go na rzeczy nieproduktywne.

Wyobraź sobie dwie analogiczne sytuacje.

W pierwszej masz godzinne spotkanie biznesowe w galerii nieopodal siedziby firmy, w której pracujesz. Na miejscu okazuje się, że twój klient z przyczyn niezależnych od niego spóźnił się godzinę. Tego dnia miałeś od rana tyle obowiązków, że nie byłeś w stanie odpisać na bieżące maile. Co robisz w zyskanej godzinie?

W drugiej sytuacji postanowiłeś spotkać się z klientem w tej samej galerii w dzień wolny. Na miejscu okazuje się, że spóźni się godzinę. Wiesz, że ostatnio w pracy nie wyrabiasz się z odpisywaniem na bieżące maile. Co robisz w zyskanej godzinie?

Z czego wynika podświadoma niechęć do produktywności w dni wolne. Dlaczego wtedy tak często zdarza nam się prokrastynować czynności zawodowe? Czy aby na pewno jest to przejaw zdrowego podejścia, w którym balansujemy naszą pracę z życiem poza nią?

Owa hipoteza została pośrednio zbadana na podobnym przykładzie w 2009 roku przez Prilyali Rajagopal oraz Jong-Youn Rha . Doszli oni do wniosku, że czas w dni robocze jest księgowany odmiennie niż czas weekendowy. Co więcej, czas zyskany dzięki przełożeniu czynności na później jest wykorzystywany inaczej w zależności od tego, czy został on wygospodarowany w dni pracujące. Oznacza to, że jeśli zyskasz w niespodziewany sposób godzinę w dzień pracujący, to częściej będziesz ją spędzał produktywnie, niż w dzień, który z założenia miał być wolny od pracy.

Teraz chciałbym wrócić w swoich rozważaniach do poprzednich wpisów, także jeśli ich nie czytałeś to zachęcam zerknąć na 1 rozdział oraz 2 rozdział.

Dla przypomnienia:

W pierwszym wpisie poprzez prawo malejącej użyteczności krańcowej udowodniliśmy tezę:

W związku z prawem malejącej użyteczności krańcowej, im więcej posiadasz złotówek, tym jesteś skory do poświęcenia coraz mniejszej ilości jednostek czasu na uzyskanie kolejnej.

W drugim wpisie, rozważaliśmy paradoks decyzyjny moich kolegów ze studiów, którzy nie potrafili przekazać sprzątania ich mieszkania osobie trzeciej, uznając to za zbędny wydatek, w związku z niewiedzą, w jakim stopniu poprawiłoby to ich jakość życia.

Tymczasem powyższy wpis udowodnił nam, że mamy nierównomierną dystrybucję czasu wolnego, która wspiera naszą nieefektywność i prokrastynację.

Wydaje mi się, że dalsza eksploracja tematu pod kątem stricte naukowym, filozoficznym lub anegdotycznym studium przypadku byłaby nieefektywna. Pora więc przejść do konkretnych porad.

W kolejnym wpisie wymienię wszystkie największe, swoje oraz innych mi znanych osób, błędy w gospodarności czasu. W międzyczasie zapraszam do zapisania się do newslettera, w ramach którego otrzymasz przedpremierowo dostęp do analizy “Czy w 2019 roku przepłacę za swoje M.”

Z góry dziękuję za zaufanie.

Pozdrawiam

DP.

Wyświetleń 2 774

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *