EFEKT MOTYLA – Czyli jak nietoperz sprawił, że ponad milion osób z regionu Kilimandżaro nie ma za co żyć.


Podczas wszystkich swoich pozaeuropejskich podróży staram się jak najwięcej czasu spędzać i rozmawiać z rdzennymi mieszkańcami państw które odwiedzam. W ten sposób dowiaduję się jak wygląda ich życie codzienne, nie zniekształcone przez stereotypy, opisy dostępne w literaturze podróżniczej czy internecie. Prawdopodobnie większość z Was robi podobnie w trakcie swoich wypraw.

Przeszło rok temu poleciałem do Tanzanii, aby wejść na Kilimandżaro oraz Oldoinyo Lengai, świętą Górę Masajów. Ten wyjazd był dla mnie o tyle szczególny, że pierwszy raz w życiu ruszyłem w podróż bez “znajomych osób towarzyszących.” Potrzebowałem pobyć sam ze swoimi myślami, aby uporządkować w głowie plan na kolejne kilka lat swojego życia. Jak się jednak dość szybko okazało, efektem ubocznym tej decyzji było to, że w trakcie tych dwudziestu dni miałem okazję lepszą niż kiedykolwiek poznać i zaprzyjaźnić się ze swoimi współpordóżnikami oraz lokalnymi organizatorami. Co tu dużo mówić – lubię mówić, a skoro nie miałem pod ręką swoich bliskich to musiałem uprzykrzać życie obcym ludziom.

4challenge Team, zdjęcie pożegnalne

Ponadto jako że wejście na jeden ze szczytów korony ziemi jest samo w sobie wyjątkowym przeżyciem, to wydaje mi się, że relacje zawarte w jego trakcie są … jakby to ująć – trwalsze? Dlatego od czasu do czasu, do dzisiaj mamy kontakt z praktycznie całą naszą grupą i gdyby nie COVID19 to prawdopodobnie w niezmienionym składzie wchodzilibyśmy właśnie na Elbrus, a później biesiadowali w Tbilisi zajadając lokalne specjały, popijając je pysznymi, gruzińskimi winami.

Podejście na Kilimanjaro trwa sześć dni. Codziennie idziesz od kilku do kilkunastu godzin, podczas których oprócz podziwiania pięknych krajobrazów – rozmawiasz. Sam trekking na dach afryki nie należy do zbytnio wymagających. Z technicznego punktu widzenia można powiedzieć, że poza dniem finałowym kiedy Kili wyjaśniło mi, że niezależnie od formy, pierwszy raz w życiu na 5,500 mnpm dostajesz obuchem w łeb od niedotlenienia, to jest to “spacerek po górach.”

Poniżej moje wspomnienie z podejścia na szczyt.

Od dziecka marzyłem żeby zdobyć Kili. Co prawda w tym roku miałem lecieć do Ugandy w góry Rwenzori, a dach afryki planowałem zostawić na za kilka lat i wybrać się na niego z Martą. Niestety w związku z zagrożeniem Ebolą na granicy z Kongo, wyjazd do Ugandy został odwołany.

Moja kochana Żona stwierdziła że powinienem w takim razie nie przekładać Kili i Tanzani na później tylko lecieć.

No to poleciałem.

W kilku słowach – park narodowy Kili zachwyca. Tak jak zakładałem poziom trekkingu bardzo przystępny, a atmosfera przyjemna, wręcz familijna. Do ostatniego obozu – Barafo Camp na wysokości 4600mnpm – dla osoby z średnim lub większym doświadczeniem trekkingowym jest to spokojny marsz, z minimalnymi utrudnieniami technicznymi na Barranco Wall.Po tych pierwszych 4 dniach nabrałem przekonania, że cała wyprawa będzie miała charakter przyjemnego, górskiego spacerku.Atak szczytowy zaczęliśmy 5tego dnia o północy, mieliśmy do pokonania 5km z przewyższeniem 1300m – przyznam szczerze że nie przerażało mnie to. Czułem się wypoczęty, a brak choroby wysokościowej tylko dodawał pewności siebie.

Po godzinie marszu od startu, wyznaczono nam jednego przewodnika i oddzieliliśmy się z
Łukasz Skrzypczak (który przewyższał mnie doświadczeniem, był na Elbrusie i Kazbeku) od pozostałych.Do 5400 szliśmy jak przecinaki. Wyprzedziliśmy kilka innych grup i mieliśmy spory zapas względem wschodu słońca – chcieliśmy rzecz jasna zobaczyć go na szczycie.

Myślę sobie, ale będzie anegdota! Będę mógł się chwalić, że praktycznie wbiegłem ma 5895 npm!

Jak łatwo można się domyślić, właśnie w tym momencie Góra postanowiła nauczyć mnie pokory.

Porywisty wiatr, odczuwalne -15 stopni oraz choroba wysokościowa w formie potężnej migreny, senności oraz lekkich nudności uderzyły jednocześnie. W związku z pogodą nie możesz się zatrzymać, odczekać 30 minut i ruszyć dalej – przemarżniesz do kości, nie ma gdzie się schronić przed wiatrem. Postój to minuta żeby się napić i masz iść dalej, w górę lub w dół, Ty wybierasz. Nie widząc zbyt wielu opcji zacząłem liczyć kroki, żeby skupić się na czymś innym niż na swoim samopoczuciu.Doliczyłem do 2631.

1/9 done.

Szczyt Kilimandżaro

***

Jako, że w trakcie naszej wędrówki szedłem swoim tempem trochę przed grupą, organizatorzy wysyłali ze mną dedykowanych dla mnie przewodników. Ze względów bezpieczeństwa nie możesz iść po szlaku sam, a na każdego turystę w parku musi być jeden przewodnik.  Tym sposobem  Sel lub Oscar towarzyszyli mi praktycznie przez całą wędrówkę opowiadając historię swojego życia.

Niektóre z ich opowieści były zabawne, inne smutne. Ot proza życia w skrajnym ubóstwie. Będąc jednak obiektywnym, biorąc pod uwagę ich start i codzienną rzeczywistość z którą muszą się zmagać, to obaj radzili sobie świetnie i wyrośli na naprawdę pracowitych, przedsiębiorczych i zaradnych młodych mężczyzn. Wydaje mi się, że się polubiliśmy, obaj do dzisiaj regularnie do mnie piszą na FB opowiadając co u nich słychać i jak wiedzie się im w życiu. Raz piszą, że jest gorzej innym razem lepiej – nigdy o nic nie proszą.

W jaki sposób wykluczono prawie dwa miliardy ludzi?

Zachód słońca w Shiva Camp

Mój przyjaciel Tomasz wraz ze swoim wspólnikiem Pawłem Gluzą prowadzi jedną z najlepszych agencji wypraw w Polsce, specjalizującą się w wyjazdach do Namibii oraz Botswany – Outway Adventures. W tym roku planowali zorganizować pierwszy raz wyjazd właśnie na Kili. Bez chwili zastanowienia namówiłem Tomka, żeby nie robili tego przez polecaną im lokalną agencję, a zamiast tego zrobiłem im “intro” z Oscarem, który przygotował im wypasiony plan wyjazdu, w bardzo korzystnej cenie – obie strony były bardzo zadowolone – lubię robić takie intra :).

Z oczywistych powodów wyjazd został odwołany. Z perspektywy chłopaków z Outwaya nic się nie stało, zrobią tę wyprawę za rok, może za dwa jak tylko sytuacja post pandemiczna się unormuje na świecie. Z perspektywy Oscara i Sela był to jednak olbrzymi cios finansowy i tak naprawdę przedsmak tego co czeka ich w najbliższych miesiącach.

Aby dobrze sobie zobrazować implikację wstrzymania turystyki w północnej Tanzanii, powinniśmy być świadomi prostego faktu. W regionie parku narodowego Kilimanjaro i największego miasta regionu  Arushy, będąc rdzennym mieszkańcem bez koneksji masz trzy opcje “kariery”:

1.Praca jako przewodnik/tragarz/kucharz w agencjach wypraw pomagającym ekspatą wchodzić na szczyty Mt Kilimanjaro lub Mt Meru.

2.Praca na plantacjach kawy lub bananów, wynagradzana wiktem i opierunkiem.

3.Praca w Chińskich fabrykach, w której prawa człowieka nie do końca obowiązują.

Tanzańskie targowisko

W związku z pandemią do Tanzanii praktycznie nie przyjeżdżają turyści, a więc cała ekonomia oparta na parkach narodowych Kilimanjaro i Arusha, z dnia na dzień legła w gruzach. Chińskie fabryki obecnie wstrzymały zatrudnianie nowych pracowników, więc otrzymanie tam etatu, mimo nieludzko niskich stawek, graniczy praktycznie z cudem. Jeżeli chodzi o rolę, to tak jak wspomniałem w powyższym punkcie – owszem praca jest, ale forma wynagrodzenia to przysłowiowa “miska ryżu.”

Będąc w Tanzanii rozważałem pewien pomysł o charakterze biznesowo – społecznym. Zastanawiałem się czy nie dałoby się tego typu pracowitych ludzi jak Oscar, Sel czy jakichkolwiek innych przewodników z parku Kili, sprowadzić do Polski aby mogli u nas pracować na stanowiskach, których większość z nas nie chce podejmować (ciężka praca fizyczna), a w których tempo wzrostu płac w ostatniej dekadzie w związku z niedopodażowaniem siły roboczej na rynku pracy jest abstrakcyjnie wysokie. Kontrowersyjny pomysł? Być może, pozwólcie że wyjaśnię dlaczego przyszedł mi do głowy. 

Kulturowo pomiędzy nami, a Tanzańczykami są spore różnice, wynikające z prozaicznego faktu, że oni wychowali się w kraju trzeciego świata, gdzie głód, śmierć, choroby, ubóstwo i udręka życia codziennego jest tak powszechne jak w Polsce w latach dziewięćdziesiątych były szeleszczące ortaliony w bramach, czyhające na to aby skroić pierwszego lepszego przechodnia. To co jednak w moich oczach neutralizowało te różnice to trzy rzeczy:


1. Ludzie o których mówię operują w stopniu komunikatywnym językiem angielskim.

2. Religią dominującą w Tanzanii jest Chrześcijaństwo.

3. Brakuje nam rąk do pracy.

Kilka ekonomicznych faktów dotyczących Tanzanii:

PKB per capita dla Tanzanii wyniosło w 2019 roku 1 122$. Dla porównania Ukraina 3 659$, Polska 15 595$, średnia EU 34 843$ (źródło wikipedia).

PKB według PPP (siła nabywcza pieniądza) w 2019 roku 2770$. Dla porównania: Ukraina 13 341$, Polska 34 218$, średnia EU 46 468$ (źródło wikipedia).

Stopa bezrobocia dla Tanzanii w 2019 roku wyniosła 9,7% – olbrzymie niedoszacowanie ze względu na sezonowy charakter większości prac.

Wydawałoby, że realizacja mojego pomysłu jest bajecznie prosta. Należy założyć w Tanzanii lokalną agencję pracy, w której aby się zakwalifikować chętny musiałby zdać prosty test z języka angielskiego oraz wskazać swoje kompetencje, dostarczyć zaświadczenie o niekaralności etc. Zoptymalizować koszta logistyczne (intuicyjnie koszt biletów lotniczych na poziomie 600-800$ byłby pierwszą barierą praktycznie nie do przejścia). Następnie zdobyć knowhow związany z “papierologią” niezbędną aby przyszli pracownicy otrzymywali polskie wizy pracownicze, stworzyć system krótkich szkoleń w Polsce gdzie w kilka tygodni przygotowywalibyśmy przyszłych pracowników do podjęcia prac na które polscy pracodawcy wskazywaliby zapotrzebowanie.
Co z Modelem biznesowym i monetyzacją projektu? Planowałem go skopiować z konkurencyjnych agencji pracy cieszących się dobrą opinią zarówno wśród pracowników jak i pracodawców, ściągających do naszego kraju pracowników ze wschodu.

Przedstawiając Oscarowi ten pomysł, jeszcze w trakcie podejścia na szczyt, zapytałem się go, w sumie w swojej naiwności retorycznie, czy ma paszport. Spojrzał na mnie powątpiewająco i odpowiedział:

-W Tanzanii normalni ludzie nie mają paszportu.

-Dlaczego? – zapytałem zdziwiony.

-Bo trzeba zapłacić za niego 300$.

Trzysta dolarów. W kraju w którym PKB wynosi 1122$. Tak żeby zobrazować abstrakt tej kwoty, Polskie PKB jest prawie 14 razy wyższe. Co byście powiedzieli jakby nasza władza z dnia na dzień zabrała nam paszporty, a następnie powiedziała że wydanie nowych kosztuje 4,2$, czyli circa 16 000 złotych? Według informacji dostępnych na stronie Wydziału imigracji Tanzanii, sumaryczny koszt to co prawda 90$, pytanie w takim razie czy Oscar przekręcił kwotę, czy też prócz opłaty rządowej, trzeba uiścić również “opłatę dla urzędnika” w kwocie 200$, aby wniosek na pewno przeszedł….

Po tej wymianie zdań, zaniemówiłem na dłuższy czas i nie wróciłem do rozmowy na ten temat ani z Oscarem ani z Sel’em. Można więc powiedzieć, że pomysł umarł w zarodku.

Zdjęcie z Sel’em na szczycie Barranco Wall

Na zakończenie mam do Was dwa pytania.

1. Czy Waszym zdaniem ten pomysł ma sens i warto do niego wrócić? Jak widać po tym wpisie wciąż on we mnie “siedzi.”

2. Jak efektywnie pomagać takim ludziom takim jak Oscar i Sel? Macie jakiekolwiek pomysły?

To wszystko na dziś. Jeżeli podobał Ci się wpis to napisz komentarzu lub podaj dalej ten artykuł w swoich social media.

Z góry dziękuję.

Pozdrawiam,

Dawid

Wyświetleń 931

8 Comments

  1. Łukasz 6 sierpnia 2020 9 h 20 min

    Pomysł świetny, ale obawiam się, że nasz kraj, niby nowoczesny, ale jednocześnie zaściankowy, bardzo źle przyjmie obywateli z krajów Afryki.

    Odpowiedz
    1. Dawid Paczka 6 sierpnia 2020 21 h 33 min

      Uważam, że z każdym kolejnym rokiem to się zmienia. Wychowałem się na wsi popegeerowskiej w której mieszkały 63 osoby. Co ciekawe w tej małej społeczności mieliśmy czarnoskórego chłopaka. Skłamałbym jeśli powiedziałbym, że nie był ofiarą rasizmu, w szczególności od co bardziej niedorozwiniętych mieszkańców mojej wsi i okolicznych wiosek, ale wydaje mi się, że z czasem to minęło.

      Dzisiaj kiedy odwiedzam dzielnicę przemysłową w swoim 100 000 mieście, coraz częściej widzę pozaeuropejskich obcokrajowców, w szczególności Hindusów, Chińczyków oraz Wietnamczyków. Nie wydaje mi się, żeby obywatele Afryki wzbudzili szczególne larum.

      Odpowiedz
  2. jot 6 sierpnia 2020 10 h 26 min

    Oczywiście że warto!

    Odpowiedz
    1. Dawid Paczka 6 sierpnia 2020 21 h 23 min

      🙂

      Odpowiedz
  3. Patryk 6 sierpnia 2020 16 h 41 min

    To może mieć sens ale trzeba najpierw zbadać kilka aspektów i przygotować się na zainwestowanie dość konkretnego kapitału.
    Przede wszystkim:
    1. Jak wygląda droga urzędowa aby obywatel Tanzanii mógł dostać pozwolenie na pobyt i pracę w UE, a dokładnie w PL. Biorąc pod uwagę napływ tzw. uchodźców z Afryki do Europy, obawiam się, że to może być problematyczne. Patrząc na ten rynek, tj. pracowników spoza EU w Polsce, jest bardzo dużo Ukraińców, coraz więcej osób z Białorusi, Nepalu, Indii czy Pakistanu ale jakoś nie z Afryki. Być może jest jakiś konkretny powód, który by trzeba zinwestygować już teraz, przed poniesieniem jakichkolwiek nakładów.
    2. Drugim aspektem jest, tak jak wspomniałeś, brak zdolności finansowej potencjalnych przyszłych pracowników do sfinansowania sobie podróży czy nawet paszportu. Konieczne będzie zatem opłacenie tych kosztów z góry przez agencję z nadzieją na odzyskanie kosztów w przyszłości po tym jak dana osoba rozpocznie już pracę w Polsce. Koszty, które wskazałeś + zakwaterowanie w Polsce na czas wdrożenia etc. – oceniłbym na minimum 2000 USD per osoba, zanim ta osoba podejmie pracę, a prawdopodobnie więcej. Pewnie działało by to tak jak istniejące agencje pracy tymczasowej etc. czyli dana osoba pracuje u Ciebie w firmie w Polsce a ta firma świadczy usługi udostępniania pracowników do różnych prac. Firma pokrywa też koszty pobytu, dla siebie zatrzymuje marżę a pracownikom wypłaca pensję.
    3. Należałoby się zastanowić nad stroną popytową – kto dokładnie tych pracowników ostatecznie zatrudni i do jakiej pracy. Owoce to u nas praca sezonowa więc nie wiem czy cała procedura imigracyjna i koszty ma tutaj sens. Raczej coś na stałe. Może budowlanka? Ale czy przewodnik z Kili jest w stanie pracować na budowie? Może tak ale raczej musiałby przejść jakieś szkolenie i to nie jedno, a to znowu koszty i czas czyli też koszty.
    4. Tutaj dochodzimy do kwestii kompetencji tych osób. Czy mają jakieś wykształcenie? Podejrzewam, że raczej przeciętne. Znajomość angielskiego na poziomie umożliwiającym pogawędkę z turystami to jedno ale co poza tym? Warto się przyjrzeć temu co już na naszym rynku pracy jest tzn. jakie prace wykonują obcokrajowcy bez konkretnych kompetencji? W Warszawie z tego co obserwuję czy obserwowałem to przede wszystkim:
    – budowlanka (jw. konieczność przejścia szkoleń, brak doświadczenia osób z Tanzanii – nie znam tamtejszego budownictwa ale domyślam się, że odbiega od naszego)
    – Uber (brak europejskiego prawa jazdy, ewentualnie jako dostawca rowerowy ale tutaj stawki są naprawdę niskie a konkurencja już dość duża)
    – praca w restauracjach (raczej kiepski moment na to + bez znajomości polskiego raczej niemożliwe)
    – sprzątanie (nie wiem czy to by zadziałało, raczej prym wiodą panie z Ukrainy)
    – praca sezonowa przy owocach (wyłącznie kilka miesięcy w roku, dlatego sytuację ratowali Ukraińcy, którzy mają po prostu do nas blisko i w miarę tanio mogą podróżować)

    Zmierzam do tego, że pomysł trzeba zderzyć z realiami. I przede wszystkim myśleć nad tym dlaczego nikt jeszcze tego nie robi. Dlaczego przyjeżdża tylu pracowników z Azji, a tak mało z Afryki? Obawiam się, że są jakieś bariery o które ten pomysł się może rozbić bo inaczej to już by się działo ale najlepiej oczywiście sprawdzić samemu. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, że o ile obywatele Ukrainy czy Białorusi nie mają problemów z asymilacją kulturową u nas (chociaż i tak spotykają się z ksenofobią) to już dla obywateli Tanzanii to mógłby być większy szok i spotkać by ich mogły mało przyjemne sytuacje. To z kolei może oznaczać, że jakaś część osób zrezygnuje, będzie chciała powrócić a wtedy koszty poniesione na podróż tej osoby przepadają bo jak niby mógłbyś je egzekwować?

    Pozdrawiam
    P

    Odpowiedz
    1. Dawid Paczka 6 sierpnia 2020 22 h 07 min

      Przede wszystkim dziękuję za tak obszerny komentarz.

      Co do wykształcenia tych osób Oscar ma maturę (jak praktycznie wszyscy przewodnicy), a Sel coś na kształt naszego licencjatu z Hotelarstwa. Angielski mówiony obu oceniam na B2. Wydaje mi się, że jeżeli popracowaliby z Duolingo i Memrise podciągnęliby się w kilka tygodni do poziomu C1. Odnośnie szkoleń przygotowawczych, to trzeba opracować system w Tanzanii. Tam należałoby przeprowadzać kurs, z czymś na kształt „egzaminu końcowego.”

      Dlaczego tak wiele osób ze wschodu do nas przyjeżdża, a tak niewielu właśnie z Afryki? Wydaje mi się, że podstawową barierą są koszta nie do przeskoczenia. Kwota 2000$ o których wspomniałeś to fortuna w Tanzanii. Osoba z Ukrainy, aby dostać się do Polski potrzebuje na start kwoty dwukrotnie niższej, jednocześnie żyjąc w kraju kilkakrotnie bogatszym od najbiedniejszych krajów Afryki.

      Co do szoku i nieprzyjemnych rzeczy. Wydaje mi się, że to co dla nich jest codziennością w Afryce (głód, ubóstwo, choroby, śmierć) to nieporównywalnie gorsze wydarzenia od najgorszej rzeczy, które mogą ich spotkać w naszym kraju. Bo co może stać się najgorszego? Banda rasistów pobije taką osobę. Oczywiście będzie to tragedia, ale będzie ona miała dostęp do europejskiej służby zdrowia, ciepłe mieszkanie, jedzenie oraz możliwość pomocy całej swojej rodzinie na miejscu.

      Na ten moment jest to mglista idea. Kilka znajomych osób napisało do mnie prywatnie, że jeżeli podejmę jakieś działania w tym zakresie to one są skore do pomocy. Chciałbym znaleźć sobie w najbliższych kilkunastu miesiącach/dwóch trzech latach, motywację aby spróbować to zrobić.

      Czas pokaże, czy się odważę.

      Odpowiedz
  4. Paweł 7 sierpnia 2020 11 h 37 min

    Cześć!

    Tu Paweł z Outway 🙂
    Przede wszystkim – Oscara jeszcze nie poznałem na żywo, a już się kumplujemy. Dzięki za ten kontakt! 🙂
    A co do pomysłu – wpieram w 100%.

    Odpowiedz
    1. Dawid Paczka 7 sierpnia 2020 15 h 50 min

      Haha super 🙂 Cieszę się że podoba Ci się pomysł. Przy okazji wyjazdu na Spitsbergen przedyskutujemy go szerzej!

      Odpowiedz

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *