„Goniąc czarne jednorożce” – recenzja.

Recenzję książki Marka opublikowałem na swoim prywatnym profilu, kilka tygodni przed startem bloga. Postanowiłem ją umieścić na blogu, aby była dostępna dla wszytkich obecnych i przyszłych czytelników Kosztu Alternatywnego.

Pierwszy raz w swoim życiu miałem okazję czytać książkę napisaną przez kolegę ze szkoły. Z Marek Zmyslowski nigdy nie byliśmy „ziomkami od wódy” ani wspólnych imprez, ale tak się zabawnie składa, że całą obowiązkową edukację odbyliśmy w tych samych placówkach i poszliśmy do tego samego miasta na studia, których obaj nie ukończyliśmy w wymiarze pierwotnie założonym :). Naturalnym więc jest, że nasze drogi częściej niż rzadziej, w ten czy inny sposób się przecinały. 😉

Wystąpienie Marka na TEDx Koszalin

Ten prosty fakt w zauważalny sposób zmieniał mój odbiór „Goniąc czarne jednorożce”. Nawiązania do osób, które kojarzyłem ze szkół (nawet pod zmienionymi imionami ;)) czy też sytuacji z czasów podstawówki i gimnazjum, napawały mnie szczerym rozbawieniem do łez i ciężką do zrozumienia nostalgią.

Wiecie jak to jest z tym Koszalinem – takie miasteczko koło Mielna, które dla przeciętnego nastolatka ma przecież „tak mało do zaoferowania”, a jednak tylu z nas tutaj wraca czy to na stałe, czy to w każdy dłuższy weekend lub święta. Niezależnie czy robią biznesy w Kapsztadzie, Lagos, Sliemie, Palo Alto, Sydney, Kopenhadze czy Sztokholmie. Po prostu tak jest.

Kiedyś jedna z bliskich i cenionych mi osób powiedziała zdanie – „Co jest z tym Koszalinem?! Wygwizdowie, o którym nikt nie słyszał, o największym stężeniu pierdolonych talentów i celebrytów na metr kwadratowy!”

DUBOIS MOI DRODZY – kto nie wie niech googluje!

Wróćmy jednak do książki i recenzji. Zacznę od najmocniejszego punktu z perspektywy warsztatu. Bardzo udanie i naturalnie wyszedł zabieg autora, w którym pierwszoosobowy narrator przechodzi nieprzerwaną, naturalną metamorfozę w wyniku zdobytych doświadczeń opisanych w książce. Na przestrzeni tej 400stronicowej opowieści momentami możemy zauważyć w nim nerda, megalomana, narcyza, cwaniaka, Casanovę, dorobkiewicza, rządnego sukcesu człowieka przepełnionego pasją nastawionego na zdobywanie go poprzez ciężką pracę, by ostatecznie uzyskać formę końcową – ukształtowanego eksperta ds. biznesu na rynkach wschodzących – po przejściach. Autor nie wstydzi się swych wad jak i zalet, bardzo dobrze żonglując autoironią i bragiem.

Artur Kurasiński napisał, że jest to powieść „płaszcza i szpady” i zgadzam się z tą opinią w stu procentach. Są piękne dziewczyny, szybkie samochody, porwania, duże pieniądze, bankructwo, piękniejsze dziewczyny, większe pieniądze, szybsze samochody i zatrzymanie przez Interpol. Jednak jest to też bez dwóch zdań kompendium wiedzy i zbiór przestróg dla wszystkich „Steve Jobs czy Peter Thiel wanna be.” Z czym nie do końca zgodziłby się pewnie Mac Filipkowski z Zaprojektuj Swoje Życie. W „Goniąc czarne jednorożce” nie znajdziemy tabel, wskaźników, analiz finansowych, a nawet zbyt dużej ilości startupowego żargonu. Zostaje nam jednak jak na tacy podana cała paleta potknięć popełnianych przez początkujących przedsiębiorców. Analiza Marka, post factum, jego błędnych założeń w Połówkach Pomarańczy, Mementis czy nawet w późniejszej Hotelodze, prócz wspomnień własnych pomyłek, błędów i wtop biznesowych, dała mi również sporo refleksji odnośnie moich udanych przedsięwzięć czy przyszłych planów.

Ciekawa, godzinna rozmowa Maca Filipkowskiego z Markiem. Polecam 🙂

Kolejnym atutem tej książki jest fakt, że ponad połowa jej akcji odbywa się w Afryce. Miałem przyjemność budować od podstaw firmę na Malcie – nie w Poznaniu nad brzegiem sztucznego jeziora, tylko na tej wyspie na morzu Śródziemnym posiadającej bezpośrednie połączenie lotnicze z każdym większym miastem w Polsce. System prawnopodatkowy jest tam oparty o zasady Anglo-Saskie, jeździ się po lewej stronie, nie ma śmietników, nie przestrzega się zasad BHP na budowach, czasem samochody wybuchają, morduje się wybitnych dziennikarzy śledczych i ogólnie „mela mela”, bo zawsze jest czas żeby napić się winka na plaży. Malta naprężyła do granic możliwości moją tolerancję do sposobu prowadzenia biznesu oraz odmienności kulturowych. Tymczasem opowieści Marka na temat początków Jovago w Lagos, czy jego przygód w Kapsztadzie, Johanessburgu i Kampali dały mi inną, nową perspektywę. Uświadomiły mi, że są miejsca na świecie, przy których śródziemnomorski chill jest niczym niemiecki ordnung.

Podsumowując „Goniąc Czarne Jednorożce” to pozycja obowiązkowa dla wszystkich startupowców i przedsiębiorców mających w planach podbój rynków wschodzących. Nie znaczy to jednak, że grono potencjalnych odbiorców powinno być tak wąskie i zaszufladkowane. Fani Pałkiewicza, czy Kapuścińskiego (na którego Marek próbował wyrwać w Addis Abebie pewną niewiastę ;)) znajdą w tej pozycji coś dla siebie. No i przede wszystkim jeśli masz ochotę na lekką, ciekawą biografię, dobrą do wieczornego kieliszka wina, która mogłaby być alternatywą dla jakiejkolwiek Netflixowej pozycji (poza Love, Death and Robots, jak nie oglądałeś to obejrzyj!!!) – to nie zwlekaj i zabieraj się do czytania „Goniąc czarne jednorożce.”

Good Job Marku, szczerze gratuluję i zazdroszę, że udało Ci się przede mną spełnić „mokry sen każdego megalomana.”

Piątka dla wszystkich którzy doczytali do końca!

Pozdrawiam,
DP

Wyświetleń 1 160

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *