Geneza powstania nazwy jednej z największych firm wszechczasów – Apple inc. była dość prozaiczna. Steve Jobs wybrał nazwę “Apple” z dwóch powodów. Pierwszym był sentyment do sadów jabłoniowych, na których pracował za młodu przynależąc do pewnej komuny z Oregonu – “All One Farm.” Drugim czynnikiem, który okazał się być decydującym, była kolejność alfabetyczna. Przyjmując nazwę Apple, Jobs chciał, żeby jego firma była listowana w książkach telefonicznych przed potentatem gamingowym z lat 70 i 80 – Atari. W ten oto sposób “jabłko”, które w moim odczuciu nijak nie koresponduje z działalnością technologicznego startupu, stało się symbolem innowacyjności oraz american dream w wydaniu doliny krzemowej.
Jest to trzeci wpis z serii “Startuje z biznesem!”, jeżeli jesteś tutaj po raz pierwszy to polecam zajrzeć do pozostałych:
“Startuję z biznesem! Lekcja pierwsza – Analiza Rynku.
“Startuję z biznesem! Lekcja druga – Model Biznesowy.
Ta ogólnie znana anegdota przypomniała mi się przy okazji dawania feedbacku dla pomysłów mojego przyjaciela, co do nazwy jego nowego przedsięwzięcia. Nasza wymiana poglądów ciągnie się już od kilku dobrych tygodni, a ja mam przy okazji tego żmudnego procesu szczery ubaw, gdyż tak jak przewidziałem początkowa “zajawka” i “ekscytacja” przyszłego foundera, przerodziła się w solidne zmęczenie materiału i zniechęcenie.
Podczas kilkunastoletniej aktywności zawodowej miałem do tej pory wątpliwą przyjemność uczestniczyć kilkukrotnie w procesie wybierania nazwy dla nowopowstających firm. Przyznam szczerze, iż z perspektywy osoby prowadzącej własne biznesy zauważam, że zawsze post factum okazuje się, że była to czynność o największej asymetrii pomiędzy wykreowaną w ten sposób wartością dodaną dla przedsięwzięcia, a poświęconymi nań zasobami czasowymi.
Ostatnio natrafiłem na ciekawy artykuł na Medium, w którym pewien ex-founder dzieli się swoimi doświadczeniami, które wyniósł z nieudanego startupu.
#4. Don’t spend too much time on the wrong things – PRIORITIZE
I remember we spent the first few months thinking about a name, logo, business cards and on the website. Oh, the website. I myself spent a lot of effort and energy on thinking about these things and all the small details.
I hope I don’t have to explain in too much detail why that was a mistake. None of those things needed to exist for our business to start getting somewhere. We didn’t even have a product, why did we need these things? Instead of focusing on the superficial, we should’ve done a lot of research on the market and product. But this is what we knew, this is where we felt confident and comfortable.
Polecam przeczytanie całości, gdyż jest to swego rodzaju study case prezentujący absurdalną metodologię działań założycieli. O ile czytając go, zdarzyło mi się raz czy dwa pobłażliwie uśmiechnąć pod nosem na myśl o nieudolności biznesowej autora, to jednak po głębszej autorefleksji stwierdzam, że mam w swoim resume “start upy”, które mógłbym podsumować podobną historią.
Problematyka związana z doborem nazwy, jest świetnie przedstawiona w bardzo udanym serialu komediowym – “Sillicon Valley.” Serial opowiada o względnie młodym, genialnym programiście, który napisał bezużyteczną aplikację do linkowania swojej ulubionej muzyki z rewolucyjnym silnikiem kompresji danych. Przez przypadek, zwraca na niego uwagę dwóch miliarderów z doliny. Jeden chce od niego kupić pełne prawa do kodu i zatrudnić za niebotyczną sumę pieniędzy, a drugi oferuje finansowanie fazy zalążkowej za niewielki kawałek tortu. To jest tak naprawdę punkt, od którego zaczyna się historia. Nie chciałbym za bardzo spoilerować Wam fabuły, więc przeskoczę od razu do genezy nazwy.
Richard, founder i CEO upiera się od początku na nazwę “Pied Piper”, która mówiąc delikatnie jest niedorzeczna i nijak ma się do przedmiotu działalności firmy zajmującej się kompresją danych. “The Pied Piper of Hamelin.” czyli “Flecista z Hameln” lub “Szczurołap z Hameln” to pseudonim bohatera pewnej legendy, według której w 1284 roku dolnosaksońskie miasto Hameln w Niemczech nawiedziła plaga szczurów. Wynajęty przez mieszkańców szczurołap za pomocą muzyki płynącej z cudownego fletu wywabił szczury, które następnie utopiły się w rzece Wezera, a miasto zostało ocalone.
Oglądając kolejne odcinki tego serialu zauważyłem, że wraz z rozwojem fabuły w naturalny sposób przyszła mi akceptacja nazwy “Szczurołap z Hameln” by finalnie w ostatnim sezonie już zupełnie utożsamiać ją z rewolucyjną kompresją danych. Możecie teraz stwierdzić: “Ot anegdotyczny dowód jak każdy inny, potwierdzający dyskusyjną hipotezę autora.”. Dlatego teraz pozwolę sobie przeprowadzić na Was prosty eksperyment.
Z czym kojarzą Wam się nazwy:
Coca – Cola
Adidas
Apple
Nike
McDonalds
Ford
Google
Żabka
Moje skojarzenia:
Coca – Cola to napój.
Adidas to buty sportowe.
Apple to drogi hardware.
Nike to buty sportowe.
McDonalds to fast food.
Ford to przeciętny samochód.
Google to wyszukiwarka.
Żabka to osiedlowy sklep.
A teraz kolejno pokrótce opiszę etymologie tych nazw:
Coca – Cola wzięła się od “Koka leaves and Kola nuts.”
Adidas to skrót od Adolf Dassler (AdiDas) imienia i nazwiska założyciela firmy Adidas.
Apple to jabłko.
Nike to Bogini zwycięstwa.
McDonalds to nazwisko braci założycieli Richarda oraz Maurica McDonald.
Ford to nazwisko genialnego innowatora przełomu XIX i XX wieku Henry Forda.
Google to Googol, czyli olbrzymia liczba w systemie dziesiętnym – jedynka i sto zer.
Żabka to znany wszystkim płaz.
Podejrzewam, że niektórzy z Was, szczególnie Ci o ponad przeciętnym poczuciu estetyki i zamiłowaniu do detali, mogą wnieść sprzeciw, argumentując go potrzebą kreowania tożsamości brandu, spójności pomiędzy wizerunkiem, przekazem oraz finalnym produktem, podpierając się przykładami marek, które odniosły olbrzymie sukcesy w obszarach swojej działalności. Oczywiście, wszystkie tego typu opinie na pierwszy rzut oka mają sens, szczególnie jeśli skupimy się na partykularnych przykładach, ale czy to naprawdę branding był kluczowym składnikiem ich sukcesu?
Mogę się zgodzić, że jest kilka sektorów, w których logo i nazwa jest swego rodzaju konfirmacją umiejętności właścicieli. Weźmy na przykład agencje digitalowe, pr-ową czy reklamowe, brandy modowe, zespoły muzyczne lub chociażby e-sport.
Jak w takim razie należy wybrać nazwę?
Nie jest to obszar, w którym czuję się kompetentny, jednak z drugiej strony kto może o sobie powiedzieć, że jest “zawodowym kreatorem nazw?” Jeśli czujesz, że to Ty to zostaw swój adres mailowy i link do portfolio w komentarzu – będę podsyłał do ciebie wszystkich znajomych borykających się z tym problemem :).
Ja natomiast pozwolę sobie wymienić kilka prostych tipów, do których sam się stosuję wymyślając nazwy:
1. Określ deadline, tj. Ile czasu możesz poświęcić na proces kreatywny związany z tworzeniem brandingu.
2. W trakcie wyżej wymienionej czynności wypisz wszystkie nazwy, które przyjdą ci do głowy.
3. Dysponując taką listą sprawdź, które nazwy mają wolne domeny “pl” oraz “com.”
4. Wykreśl wszystkie nazwy z zarezerwowanymi domenami.
5. Jeżeli planujesz otworzyć spółkę, to pozostałe wyniki sprawdź w Krajowym Rejestrze Sądowym, jeżeli działalność gospodarczą, to kwestia jest o tyle prostsza, że musisz dodać swoje imię i nazwisko do nazwy, co z dużym prawdopodobieństwem sprawi, że stanie się ona unikalna.
6. Z pozostałych wyników, wykreśl wszystkie poza trzema najłatwiejszymi do zapamiętania aka wpisania w Google.
7. Wesprzyj się opinią najbliższych przeprowadzając wśród nich ankietę.
8. Podejmij decyzję rezerwując domeny dla zwycięzcy plebiscytu.
9. Całość postaraj się zamknąć w jednym tygodniu roboczym.
Na koniec krótka anegdota. Blisko rok temu mój bliski kolega “pitchował” mi swój pomysł na system b2b do zarządzania CRM’em. Pamiętam, że byłem nim szczerze “podjarany” więc zaoferowałem mu swoją pomoc w znalezieniu inwestorów. Niestety pomysł póki co umarł, a jedyny ślad po nim to nazwa, której koncepcji musiał on poświęcić niemało czasu – była ona bardzo “lotna” i “wymyślna”. Jednak jakie to finalnie ma znaczenie, skoro do dziś nie dość, że nie ma on nawet MVP dla tego rozwiązania, to tak naprawdę cała idea zdołała pożyć jedynie tak długo aby było wiadomo co wyryć na jej nagrobku. Wiem, że to czytasz i mam nadzieję, że pociągniesz wreszcie za przysłowiowy spust! 😉
To wszystko z mojej strony na dziś. Wiem, że ostatnio publikuję wpisy na blogu zdecydowanie rzadziej. Postaram się w najbliższej przyszłości poprawić, jednakże realnie uważam, że póki nie domkniemy fazy developmentu platformy dla mojego najnowszego projektu, to może być ciężko wykrzesać czas na więcej niż notę lub dwie w miesiącu. Jeżeli chcielibyście więcej tego typu tekstów to napiszcie w komentarzach.
Pozdrawiam,
DP
Nie jest istotna zdolność zarejestrowania firmy w CEIDG czy KRS.
Istotna jest możliwość ochrony prawnej MARKI, którą się buduje, budując własny biznes.
Dam konkretny przykład.
Pewna firma, istniejąca prawie 20 lat, ma nazwę wziętą od, powiedzmy, warzywa. Gdy rejestrowano spółkę, nie było żadnych problemów, gdy kupowano domenę pl, nie było żadnego kłopotu, ale 15 lat później, gdy firma UROSŁA i wyszła z produktem w świat, mocno w świat, okazało się, że marka nie może otrzymać właściwej ochrony, bo… inna firma z obszaru UE już taką ochronę uzyskała na taką nazwę marki. Ba, nawet walkę o domenę globalną przegrali, bo nie przekonali arbitra, że mają pierwszeństwo do nazwy.
W istocie, można przyjąć, że proces wymyślania nazwy nie powinien przedłużać się w nieskończoność. Można założyć, że firma nie musi się nazywać tak, jak marka, z którą będzie miał styczność nasz klient.
Ale jeśli myślimy o własnym biznesie w perspektywie dłuższej niż rok, nazwa nabiera realnego znaczenia. A z upływem czasu, także wartości.
O czym świadczą przytoczone przez Ciebie w tekście przykłady.
Gdyby ktoś potrzebował, e-mail mogę podać na priv.